Niedzielny poranek 13 października 1940 roku nad południowo-wschodnią Anglią rozpoczął się spokojnie. Mgła spowijała kanał La Manche, a niebo nad Kentem i Londynem pozostawało przez kilka godzin puste. Ale to była tylko cisza przed kolejnym dniem jednej z najbardziej dramatycznych faz Bitwy o Anglię.
Już o świcie niemieckie samoloty rozpoznawcze rozpoczęły swoje loty nad wybrzeżem – od Dungeness po Dover, od wyspy Wight po Somerset. RAF obserwował każdy ich ruch, świadomy, że za zwiadem wkrótce nadejdzie kolejna fala śmierci z nieba. I rzeczywiście – około południa chmury rozstąpiły się, a Luftwaffe wznowiła naloty na Londyn i Kent.
Pierwszy duży atak nastąpił o 12:48 – nad kanałem La Manche pojawiło się ponad 25 myśliwców Bf 109, które w ciągu kilkunastu minut zaatakowały cele w hrabstwie Kent. Niedługo potem, o 13:35, rozpoczęło się prawdziwe piekło: dwie fale ponad trzydziestu niemieckich myśliwców wkroczyły korytarzem Medway, kierując się prosto na centrum Londynu. Woolwich, Dalston, Hackney – tam spadały bomby, tam paliły się linie kolejowe i fabryki.
Spitfire’y z dywizjonów 46., 66. i 92. poderwały się, by powstrzymać wroga. W powietrzu toczyła się walka na śmierć i życie. W jednym z tych starć Gefreiter Hubert Rungen z niemieckiej jednostki JG 3 został zmuszony do awaryjnego lądowania i wzięty do niewoli. Ale nie wszystkim dopisało szczęście – porucznik J.K. Ross z 17. Dywizjonu RAF został przypadkowo trafiony ogniem własnej artylerii przeciwlotniczej. Wyszedł z tego żywy, ale ranny – ironiczny symbol chaosu powietrznych bitew tamtych dni.
Po południu niebo nad Anglią zamieniło się w arenę nieustannych starć. Między 14:00 a 16:00 kolejne fale Bf 109 i Ju 88 atakowały Londyn i stacje RAF-u w Biggin Hill oraz Kenley. W powietrze wzbiło się czternaście dywizjonów myśliwskich – wśród nich polski Dywizjon 303, a także jednostki 41., 72., 92., 229. i 249. Walka była niezwykle zacięta. Niemieccy piloci, tacy jak Oblt. Hans Philipp z JG 54, odnosili swoje sukcesy, lecz brytyjsko-polska obrona nie ustępowała nawet na chwilę.
Kolejny, jeszcze większy nalot o 15:35 przyniósł następne uderzenie w Londyn – fala ponad pięćdziesięciu samolotów przecięła niebo nad Dover, Maidstone i Dartford, ponownie zrzucając ładunki na centrum miasta. Nad Tamizą unosił się dym, a stolica drżała od eksplozji.
Tego dnia wydarzyła się też tragedia, która przypomniała o dramatyzmie wojennej codzienności. W wieczornym zamieszaniu czeski 312. Dywizjon RAF omyłkowo zaatakował dwa własne samoloty Blenheim z 29. Dywizjonu. Jeden z nich – L6637 – został zestrzelony do morza, grzebiąc całą załogę.
Gdy zapadł zmrok, niebo znów rozświetliły wybuchy. Od 19:00 do późnej nocy Luftwaffe przeprowadziła ponad sześćdziesiąt nalotów. Londyn, Liverpool, Hull, Middlesbrough i Manchester – wszystkie te miasta znalazły się w ogniu. Najtragiczniejszy cios spadł na Stoke Newington, gdzie bomba zniszczyła schron, grzebiąc około 250 cywilów. W Londynie płonęły stacje metra, gazownie i fabryki. W północnej Anglii ginęli ludzie w schronach, a nocne niebo przecinały płonące smugi bomb.
Mimo zniszczeń i śmierci Wielka Brytania nie upadła. RAF – z pomocą polskich i czeskich pilotów – utrzymał panowanie w powietrzu. 13 października 1940 roku był jednym z tych dni, kiedy niebo nad Anglią wypełnił huk silników, błysk karabinów i odwaga ludzi, którzy bronili wolności całej Europy.
Wśród nich byli Polacy – piloci Dywizjonu 303, którzy stawali do walki z determinacją i brawurą. Tego dnia ich skrzydła naprawdę uniosły nad Anglią polskiego orła.
Towarzystwo Przyjaciół
Dąbrowy Górniczej
Towarzystwo Przyjaciół
Dąbrowy Górniczej
ul. Legionów Polskich 69
41-300 Dąbrowa Górnicza
Strona główna | O nas | Usługi | Blog | Kontakt
Strona stworzona w kreatorze www WebWave © 2018